Czy zauważyliście, jak na przestrzeni kilkudziesięciu lat zmieniły się bohaterki bajek dla dzieci? Kiedy ja byłam mała, standardowa bohaterka bajki była subtelną i piękną księżniczką, a jej sukces życiowy zależał od tego, czy poślubi ją piękny książę.
Książę był zazwyczaj bardzo odważny i wytrwały, albowiem musiał pokonać rozmaite przeszkody, aby uratować księżniczkę z jakiejś opresji albo przynajmniej nie ustawać w poszukiwaniach ukochanej.
Współczesne księżniczki są inne.
Po pierwsze, wcale nie piękne i subtelne. Weźmy na przykład taką Fionę. Pamiętam, jak dużym zaskoczeniem było dla mnie zakończenie "Shreka" - spodziewałam się, że Fiona przeistoczy się w zwiewną (acz waleczną), szczupłą osóbkę, a tu niespodzianka... Przed ogrem stoi ogrzyca, a jej wybranek zapewnia ją, że przecież jest piękna...
Po drugie, nie czekają na księcia na białym koniu. Przeciwnie. Biorą sprawy w swoje ręce i działają. Ślub z księciem wcale nie jest koniecznym i oczekiwanym elementem ich życia. Na myśl przychodzi mi tutaj kolejne zaskoczenie, jakim był dla mnie film "Kraina Lodu". Przecież tam wszystko było "nie tak"! Książę okazał się kłamcą, a życie Anny ocalił pocałunek i łzy jej siostry...
Nie wspomnę już o różnych Meridach walecznych i innych dziewczynkach, które przemierzają wody i lądy, dzielnie radząc sobie z przeciwnościami losu. Silne, wierzące w siebie, empatyczne, obdarzone mocnymi głosami (w kontraście do Królewny Śnieżki, której delikatny i cichy głos z pierwszego polskiego dubbingu z roku 1938 ciągle dźwięczy w mojej głowie....)
Mojej uwadze nie uszły także współczesne książki, adresowane do dziewczynek. Koderki, Girls Power i temu podobne. A w nich: jesteś w porządku, spróbuj, dasz radę, potrafisz, możesz to zrobić sama, to nie jest trudne. Osobiście odbieram to jako wzmacnianie dziewczynek (w kontraście do trendów sprzed kilkudziesięciu lat, w myśl których dziewczynka miała być przede wszystkim posłuszna i uczynna).
Powiem Wam szczerze, że podoba mi się ten nowy trend, a ponieważ moje pierwsze zetknięcie z nim wiązało się z uczuciem sporego zaskoczenia, nie omieszkałam przedyskutować sprawy z moją najmłodszą córką. Rozmawiamy sobie o wielu rzeczach i nigdy tak naprawdę nie wiem, co z tych dyskusji pozostaje w niej na dłużej.
Jakoż ostatnio miałam szansę przekonać się, że nawet jeśli wydaje mi się, że jakaś nasza rozmowa nie była dla niej istotna, to jednak przekaz pozostaje zapamiętany.
A było to tak...
Wybraliśmy się w czasie poluzowania obostrzeń koronawirusowych na wycieczkę z dawno nie widzianymi znajomymi. Spacerowaliśmy po lesie, zjedliśmy małą przekąskę i postanowiliśmy przemieścić się w kolejne miejsce. A ponieważ nadal trwa pandemia, po dotarciu do samochodów niektórzy z nas sięgnęli po płyny do dezynfekcji rąk.
- Chcecie się zdezynfekować? - zapytał mój mąż, psikając sobie płynem na ręce
- Tak - odpowiedziałyśmy z córką zgodnie
Mąż psiknął mi na ręce, a po chwili odwrócił się do znajomych z tym samym pytaniem, zapominając o córce, która siedziała na tylnym siedzeniu samochodu. Spojrzałam na nią - mój mąż oddalił się nieco od samochodu, psikając na nadstawione ku niemu ręce.
Zanim zdążyłam się odezwać, moja córka powiedziała, ni to do siebie, ni to do mnie:
- Dobra, nie muszę czekać na księcia na białym koniu. Poradzę sobie sama.
Po czym otworzyła swój plecaczek i wyjęła z niego malutką buteleczkę z płynem dezynfekującym. Posmarowała sobie ręce, schowała buteleczkę z powrotem do torebki, a potem włączyła sobie ulubioną muzyczkę na telefonie.
Bez nerwów, bez pretensji, ot po prostu "poradzę sobie sama". Bo w końcu akurat do załatwienia tej sprawy nie była potrzebna pomoc z zewnątrz.
Tymczasem nasz prywatny książę wrócił do samochodu. Spojrzał na córkę i powiedział:
- Oj, zapomniałem, że jeszcze ciebie miałem popsikać.
- Już sobie poradziłam.
I ruszyliśmy w dalszą drogę.
A ja złapałam się na myśli, że w sumie to dobrze, że księżniczki w bajkach już nie są takie bierne jak kiedyś. Idzie nowe ;-)