niedziela, 22 stycznia 2017

Czy wiemy, że czegoś potrzebujemy?


Czy wiemy, że czegoś potrzebujemy?

Pytanie na pierwszy rzut oka może wydawać się dziwne, ale za chwilę okaże się, że jednak jest coś na rzeczy ;-)

Weźmy na przykład małego człowieka. Chodzi w pieluchach, a jego rodzicom bardzo zależy na tym, aby korzystał już z toalety. Robią więc co mogą, aby go tego nauczyć. Po jakimś czasie odnoszą sukces i pieluchy idą w odstawkę.

Co z tego wynika?

Wynika z tego, że mały człowiek nauczył się czegoś ważnego.

Nauczył się rozpoznawać swoją potrzebę fizjologiczną. Potrafi już zauważać sygnały, które daje mu jego ciało i wie co należy wtedy zrobić.

Przyjmijmy więc, że w przypadku potrzeb fizjologicznych (nie tylko tych związanych z pieluchą ;-)) mamy taki proces:

- ciało wysyła sygnał, że jakaś potrzeba fizjologiczna domaga się zaspokojenia. Można powiedzieć, że jest to stan pewnego braku równowagi.
- człowiek zauważa ten sygnał i rozpoznaje potrzebę (np. jestem głodny, chce mi się pić, chce mi się siku, chce mi się spać)
- po rozpoznaniu potrzeby człowiek podejmuje działania, które mogą ją zaspokoić (odpowiednio: zjada coś, pije coś, idzie do toalety lub kładzie się spać)
- potrzeba zostaje zaspokojona, równowaga odzyskana.

Marshall Rosenberg zauważył, że podobny mechanizm występuje w przypadku potrzeb "duchowych", tyle że... nikt nie uczy nas tego, że właśnie tak jest.

Albo raczej - uczymy się tego, jak cały proces ZIGNOROWAĆ.

Nie wiem według jakich zasad byłeś wychowywany, człowieku z drugiej strony ekranu...
Wiem jednak, że dość powszechną metodą wychowawczą było i nadal jest ODWRACANIE UWAGI dziecka, kiedy na przykład ono się złości lub płacze. Efektem długoletniego postępowania w taki sposób jest to, że dorosły, który z takiego dziecka wyrośnie, ignoruje sygnały, wysyłane przez jego ciało w sytuacji kiedy jakaś ważna potrzeba "duchowa" jest niezaspokojona.

Czyli mamy taki proces:

- ciało wysyła sygnał, że jakaś potrzeba "duchowa" domaga się zaspokojenia. Można powiedzieć, że jest to stan pewnego braku równowagi
- człowiek zaczyna odczuwać napięcie/smutek/irytację (niepotrzebne skreslić, ew. dopisać inne elementy do listy)
- ponieważ nikt człowieka nie nauczył, że te uczucia niosą ze sobą pewną informację, człowiek nie uruchamia żadnej analizy pt. czego ja właściwie potrzebuję, a nie otrzymuję w tej chwili?
- potrzeba "duchowa" nie zostaje zaspokojona, w związku z czym równowaga nie jest odzyskana
- ww mechanizm powtarza się wielokrotnie, w efekcie czego człowiek zaczyna odczuwać przygnębienie, ew. "coś go nosi", popada w depresję, itd., itp..

I tak się miotamy sami ze sobą, czasami latami, nie rozumiejąc przyczyn tego stanu rzeczy.

Co by się stało, gdyby człowiek przez długi czas nie zaspokajał swoich potrzeb fizjologicznych - np. nie jadłby, nie pił i nie spał? Albo jeśli nie rozpoznawałby we właściwy sposób, czego jego organizm się domaga?

Za ciepło? Zjem kanapkę. Głód? Założę grubszy sweter ;-)

Jak takie sytuacje wpłynęłyby na nasze zdrowie i samopoczucie? Na pewno niekorzystnie..

Tak samo niekorzystnie działa na nas długotrwałe niezaspokajanie potrzeb "duchowych" - tylko jak je zaspokoić, skoro nawet nie wiemy, że czegoś potrzebujemy?

Jak wyglądałaby sytuacja, gdyby człowiek - podobnie jak to się dzieje z potrzebami fizjologicznymi - potrafił rozpoznać potrzebę "duchową"?

Na przykład tak:

- ciało wysyła sygnał, że jakaś potrzeba "duchowa" domaga się zaspokojenia
- człowiek zaczyna odczuwać napięcie
- człowiek zauważa to napięcie i rozpoznaje o jaką potrzebę chodzi
- człowiek podejmuje działanie w celu zaspokojenia potrzeby
- potrzeba zostaje zaspokojona, stan równowagi odzyskany.

Co ciekawe, już samo uświadomienie sobie, o jaką potrzebę właściwie chodzi, przynosi ulgę.
Żeby jednak udało się przeprowadzić opisany wyżej proces, trzeba rozumieć, że:

- każdy z nas jest odpowiedzialny za swoje emocje i działania
- przyczyna emocji człowieka tkwi w nim samym 
- uczucia są informacją o tym, że jakaś ważna potrzeba nie jest (lub jest) zaspokojona.

Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że przekonałam się wielokrotnie, że jeśli w tak zwanej trudnej sytuacji z dzieckiem powstrzymamy się od nawykowego reagowania pt. co z nim jest nie tak?, a w zamian za to skupimy się na rozpoznaniu niezaspokojonych potrzeb, o wiele łatwiej o porozumienie :-)

Dodatkową zaletą takiego podejścia jest to, że docieranie do potrzeb powoduje, że na bieżąco dobieramy najlepsze z możliwych strategie na ich zaspokojenie, dzięki czemu nasze strategie się nie "wynaturzają".


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz