Czy wiemy, że czegoś potrzebujemy?
Pytanie na pierwszy rzut oka może wydawać się dziwne, ale za chwilę okaże się, że jednak jest coś na rzeczy ;-)
Weźmy na przykład małego człowieka. Chodzi w pieluchach, a jego rodzicom bardzo zależy na tym, aby korzystał już z toalety. Robią więc co mogą, aby go tego nauczyć. Po jakimś czasie odnoszą sukces i pieluchy idą w odstawkę.
Co z tego wynika?
Wynika z tego, że mały człowiek nauczył się czegoś ważnego.
Nauczył się rozpoznawać swoją potrzebę fizjologiczną. Potrafi już zauważać sygnały, które daje mu jego ciało i wie co należy wtedy zrobić.
Przyjmijmy więc, że w przypadku potrzeb fizjologicznych (nie tylko tych związanych z pieluchą ;-)) mamy taki proces:
- ciało wysyła sygnał, że jakaś potrzeba fizjologiczna domaga się zaspokojenia. Można powiedzieć, że jest to stan pewnego braku równowagi.
- człowiek zauważa ten sygnał i rozpoznaje potrzebę (np. jestem głodny, chce mi się pić, chce mi się siku, chce mi się spać)
- po rozpoznaniu potrzeby człowiek podejmuje działania, które mogą ją zaspokoić (odpowiednio: zjada coś, pije coś, idzie do toalety lub kładzie się spać)
- potrzeba zostaje zaspokojona, równowaga odzyskana.
Marshall Rosenberg zauważył, że podobny mechanizm występuje w przypadku potrzeb "duchowych", tyle że... nikt nie uczy nas tego, że właśnie tak jest.
Albo raczej - uczymy się tego, jak cały proces ZIGNOROWAĆ.
Nie wiem według jakich zasad byłeś wychowywany, człowieku z drugiej strony ekranu...
Wiem jednak, że dość powszechną metodą wychowawczą było i nadal jest ODWRACANIE UWAGI dziecka, kiedy na przykład ono się złości lub płacze. Efektem długoletniego postępowania w taki sposób jest to, że dorosły, który z takiego dziecka wyrośnie, ignoruje sygnały, wysyłane przez jego ciało w sytuacji kiedy jakaś ważna potrzeba "duchowa" jest niezaspokojona.
Czyli mamy taki proces:
- ciało wysyła sygnał, że jakaś potrzeba "duchowa" domaga się zaspokojenia. Można powiedzieć, że jest to stan pewnego braku równowagi
- człowiek zaczyna odczuwać napięcie/smutek/irytację (niepotrzebne skreslić, ew. dopisać inne elementy do listy)
- ponieważ nikt człowieka nie nauczył, że te uczucia niosą ze sobą pewną informację, człowiek nie uruchamia żadnej analizy pt. czego ja właściwie potrzebuję, a nie otrzymuję w tej chwili?
- potrzeba "duchowa" nie zostaje zaspokojona, w związku z czym równowaga nie jest odzyskana
- ww mechanizm powtarza się wielokrotnie, w efekcie czego człowiek zaczyna odczuwać przygnębienie, ew. "coś go nosi", popada w depresję, itd., itp..
I tak się miotamy sami ze sobą, czasami latami, nie rozumiejąc przyczyn tego stanu rzeczy.
Co by się stało, gdyby człowiek przez długi czas nie zaspokajał swoich potrzeb fizjologicznych - np. nie jadłby, nie pił i nie spał? Albo jeśli nie rozpoznawałby we właściwy sposób, czego jego organizm się domaga?
Za ciepło? Zjem kanapkę. Głód? Założę grubszy sweter ;-)
Jak takie sytuacje wpłynęłyby na nasze zdrowie i samopoczucie? Na pewno niekorzystnie..
Tak samo niekorzystnie działa na nas długotrwałe niezaspokajanie potrzeb "duchowych" - tylko jak je zaspokoić, skoro nawet nie wiemy, że czegoś potrzebujemy?
Jak wyglądałaby sytuacja, gdyby człowiek - podobnie jak to się dzieje z potrzebami fizjologicznymi - potrafił rozpoznać potrzebę "duchową"?
Na przykład tak:
- ciało wysyła sygnał, że jakaś potrzeba "duchowa" domaga się zaspokojenia
- człowiek zaczyna odczuwać napięcie
- człowiek zauważa to napięcie i rozpoznaje o jaką potrzebę chodzi
- człowiek podejmuje działanie w celu zaspokojenia potrzeby
- potrzeba zostaje zaspokojona, stan równowagi odzyskany.
Co ciekawe, już samo uświadomienie sobie, o jaką potrzebę właściwie chodzi, przynosi ulgę.
Żeby jednak udało się przeprowadzić opisany wyżej proces, trzeba rozumieć, że:
- każdy z nas jest odpowiedzialny za swoje emocje i działania
- przyczyna emocji człowieka tkwi w nim samym
- uczucia są informacją o tym, że jakaś ważna potrzeba nie jest (lub jest) zaspokojona.
Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że przekonałam się wielokrotnie, że jeśli w tak zwanej trudnej sytuacji z dzieckiem powstrzymamy się od nawykowego reagowania pt. co z nim jest nie tak?, a w zamian za to skupimy się na rozpoznaniu niezaspokojonych potrzeb, o wiele łatwiej o porozumienie :-)
Dodatkową zaletą takiego podejścia jest to, że docieranie do potrzeb powoduje, że na bieżąco dobieramy najlepsze z możliwych strategie na ich zaspokojenie, dzięki czemu nasze strategie się nie "wynaturzają".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz