Jest takie zjawisko, które obserwuję w szkołach, a któremu próbuję jednoosobowo przeciwdziałać. Polega ono na tym, że nauczyciele kierują uwagę (swoją oraz swoich uczniów) na to, co się nie udało, nie wspominając w ogóle o tym co się udało.
Albo mówiąc inaczej - podkreślają błędy, a nie mówią o sukcesach.
Robi się to na przykład tak:
Sprawdzian w klasie drugiej lub trzeciej szkoły podstawowej. Jak wiadomo, obowiązuje wtedy nauczanie zintegrowane, czyli na sprawdzianie mamy zarówno zagadnienia z zakresu matematyki jak i jęz. polskiego. Do tego jakieś pytania z przyrody - a więc dość sporo różnych elementów. Wychowawczyni przynosi sprawdzone prace do klasy i mówi do dzieci:
- no, moi kochani, musicie jeszcze popracować nad odczytywaniem godzin na zegarze.
Ani słowa na temat tego, że na przykład błędów ortograficznych w części językowej prawie nie było. Albo że tabliczka mnożenia już jest wszystkim znana.
Albo że większość klasy bardzo dobrze opisała bohatera lektury.
Żadnych oklasków, że już tyle potraficie.
Cała uwaga skupiona na jednym zagadnieniu, którego znajomość okazała się najsłabsza..
Podobnie działa stosowanie czerwonego długopisu. Zaznacza się nim błędy - i nawet jeśli jest ich mniej niż tej dobrej treści, to i tak biją po oczach. Można powiedzieć, że całkowicie zasłaniają resztę.
Dalej idzie to tak:
siedzimy z córką przy stole. Córka wyciąga kartkę z plecaka.
Dyktando.
Cztery błędy i trójka.
Córka mówi:
- widzisz, wszystko robię źle.
Kluczowym jest tu słowo WSZYSTKO.
Ona nie widzi już tego, że większość słów jest napisana prawidłowo. Już się nauczyła skupiać uwagę na błędach. Według niej wszystko jest źle.
Mówię więc do niej:
- Chwileczkę...
Powiedziałaś, że wszystko robisz źle, a tymczasem ja widzę, że na dwanaście wyrazów napisałaś prawidłowo osiem, a cztery napisałaś z błędami. To oznacza, że większość wyrazów napisałaś dobrze, czyli nie jest prawdą, że wszystko robisz źle.
- No ale dostałam trójkę...
- Tak, dostałaś trójkę, bo jednak kilka wyrazów napisałaś z błędami. Ocena jest informacją czy opanowałaś już całość materiału z jakiegoś zakresu.. W tym przypadku większość materiału z dyktanda masz opanowaną, a do powtórzenia zostały tylko cztery wyrazy. Czy nadal uważasz, że wszystko robisz źle?
- Nie, teraz widzę, że większość wyrazów napisałam dobrze - uśmiecha się nieśmiało córka.
Być może niektórzy z Was w tym momencie kiwną głową z aprobatą - no proszę, jak mama za jednym zamachem załatwiła sprawę skupiania się na błędach.
Brawo.
Niestety nie załatwiła.
Nie załatwiła, albowiem jest to temat ciągły i powracający jak bumerang. Jednorazowa rozmowa z dzieckiem niczego nie zmienia - na każdą taką rozmowę przypada o wiele więcej nauczycielskich komentarzy w stylu "ile to jeszcze musicie poprawić". Komentarzy kierowanych może nie bezpośrednio do mojej córki, ale do wszystkich dzieci w klasie.
Im wyższa klasa, tym komentarzy więcej, bo przecież dochodzą nowe przedmioty, a więc zwiększa się także ilość komentujących nauczycieli :-) Poza tym dorośli mają przekonanie, że od starszych dzieci trzeba wymagać więcej, co w praktyce oznacza jeszcze większą ilość krytyki...
I nawet nie o to chodzi, że mam pretensję do nauczycieli - rozumiem, że są częścią systemu, którego filozofią jest skupianie uwagi na błędach....
To co robię, to syzyfowa praca. Jestem tym zmęczona i zwyczajnie potrzebuję wsparcia.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła się zastanawiać nad tym czy i ja się w jakiś sposób nie dokładam do "szukania dziury w całym" - niekoniecznie jeśli chodzi o kwestie nauki, ale sprawy życiowe w ogóle ;-) W końcu jestem produktem tego samego systemu, prawda? Poza tym nie mam już dwudziestu lat, czyli moje ścieżki neuronowe są uklepane. Na szczęście nie tracę czujności i jestem otwarta na zmiany ;-)
Tak więc od czasu tej rozmowy zwracam baczną uwagę na to co JA mówię do córki - również o sobie, o tym co ja robię lub zrobiłam. Wszystko po to, żeby nie przykładać swojej ręki do procesu skupiania uwagi na błędach.
Wystarczy, że ma go w szkole ;-)
Przy okazji tych rozważań opowiem Wam o pewnym eksperymencie, przeprowadzonym na Uniwersytecie w Wisconsin.
Celem owego przedsięwzięcia było zbadanie, w jaki sposób przebiega proces uczenia się u osób dorosłych.
Badacze postanowili pracować z drużynami grającymi w kręgle. Drużyny rozgrywały między sobą kolejne rundy, a badacze nagrywali wszystko kamerą video. Następnie nagrany materiał został poddany edycji i podzielony na dwa krótsze filmy - po jednym dla każdej z drużyn.
Pierwsza drużyna zobaczyła wyłącznie swoje pomyłki.
Druga drużyna obejrzała tylko swoje wyjątkowo dobre rzuty.
Przestudiowanie nagranych sytuacji miało pomóc grupom poprawić ich osiągnięcia. Ostatnim etapem badania był powrót na tory kręglarskie i ponowne rozegranie rund.
Wyniki eksperymentu były następujące: po obejrzeniu filmów drużyny rzeczywiście poprawiły swoje osiągnięcia. Jednakże drużyna, która obejrzała wyłącznie swoje sukcesy, w ostatnim etapie badania okazała się dwukrotnie lepsza od drużyny, która oglądała swoje błędy.
Badacze doszli do wniosku, że skoncentrowanie się na tym co pozytywne, pomaga ludziom rozwijać:
kreatywność
pasję
dążenie do osiągnięcia sukcesu
Uruchamia się wówczas następujący proces: kiedy słyszymy w czym jesteśmy dobrzy, chcemy być jeszcze lepsi i wierzymy, że jest to możliwe. W rezultacie rzeczywiście stajemy się lepsi.
Z kolei skupianie się na błędach skutkuje pojawieniem się:
zmęczenia
wstydu
oporu
Tyle eksperyment. Dotyczył on osób dorosłych, ale dokładnie tak samo działają te procesy u dzieci. Osobiście uważam, że w przypadku dzieci krytyka jest jeszcze bardziej destrukcyjna. Nie dość, że otrzymują ją od osób dorosłych, od których są zależne, to jeszcze dzieje się to w momencie, kiedy ich mózgi dopiero się kształtują... Te doświadczenia rzutują później na ich życie, na to jak siebie postrzegają i co o sobie myślą...
Zachęcam do wnikliwego przestudiowania krótkiej listy skutków stosowania krytyki - a zwłaszcza ostatniego jej punktu, czyli oporu.. Moim zdaniem bardzo jasno pokazuje on, skąd się biorą tak zwane leniwe dzieci..
To od nas - dorosłych - zależy, czy obudzimy w dzieciach kreatywność i pasję, czy może zmęczenie, opór i bierność. To my dokonujemy wyboru - możemy mówić o sukcesach albo podkreślać porażki...
I jeśli czyta mnie teraz jakiś nauczyciel, to proszę - zamieńcie czerwone długopisy na zielone :-) Taki prosty pomysł proponuje dr Marzena Żylińska, która budzi polskie szkoły (strona inicjatywy "Budząca się Szkoła" jest tutaj, a wczoraj nawet znalazłam na niej post, w którym jest mowa właśnie o zielonym długopisie - tutaj).
Zielonym długopisem zaznacza się to, co jest napisane bezbłędnie (np. na dyktandzie - moja córka w podanym wyżej przykładzie miałaby aż osiem zielonych kółeczek czy "ptaszków"), coś co zasługuje na szczególną uwagę, coś co najbardziej się spodobało...
Może ten jeden prosty zabieg przyczyniłby się do wyzwolenia się od "szukania dziury w całym" i od tendencji wiecznego narzekania na wszystko, która - mam wrażenie - jest dość powszechna w naszym społeczeństwie?
Na pewno pozwoliłoby to skupić uwagę na tym co działa - co już umiemy, o ile więcej wiemy.
Jak pokazał eksperyment z kręglami, to właśnie świadomość własnych kompetencji daje motywację do dalszego działania.
Warto pokazywać dzieciom ich mocne strony, mówić o tym co zrobiły dobrze.
Dzięki temu możemy przyczynić się do budowania w nich poczucia własnej wartości.
Pod warunkiem oczywiście, że nie dodamy do tego żadnego ALE (Co prawda osiem słów napisałaś prawidłowo, ALE zrobiłaś błędy w czterech! I w ten oto prosty sposób przekreśliliśmy cały sukces...)
Jeśli mały człowiek ciągle słyszy, że "jeszcze jest tyle rzeczy do poprawienia", a nikt mu nie pokazuje równolegle, że są też rzeczy, które już potrafi, to w końcu powstanie w nim przekonanie, że nigdy nie będzie dobry. Że nieważne jak się stara, zawsze coś będzie nie tak. I w końcu - że w takim razie nie warto się starać...
A także, że wszystko robi źle....
Albo mówiąc inaczej - podkreślają błędy, a nie mówią o sukcesach.
Robi się to na przykład tak:
Sprawdzian w klasie drugiej lub trzeciej szkoły podstawowej. Jak wiadomo, obowiązuje wtedy nauczanie zintegrowane, czyli na sprawdzianie mamy zarówno zagadnienia z zakresu matematyki jak i jęz. polskiego. Do tego jakieś pytania z przyrody - a więc dość sporo różnych elementów. Wychowawczyni przynosi sprawdzone prace do klasy i mówi do dzieci:
- no, moi kochani, musicie jeszcze popracować nad odczytywaniem godzin na zegarze.
Ani słowa na temat tego, że na przykład błędów ortograficznych w części językowej prawie nie było. Albo że tabliczka mnożenia już jest wszystkim znana.
Albo że większość klasy bardzo dobrze opisała bohatera lektury.
Żadnych oklasków, że już tyle potraficie.
Cała uwaga skupiona na jednym zagadnieniu, którego znajomość okazała się najsłabsza..
Podobnie działa stosowanie czerwonego długopisu. Zaznacza się nim błędy - i nawet jeśli jest ich mniej niż tej dobrej treści, to i tak biją po oczach. Można powiedzieć, że całkowicie zasłaniają resztę.
Dalej idzie to tak:
siedzimy z córką przy stole. Córka wyciąga kartkę z plecaka.
Dyktando.
Cztery błędy i trójka.
Córka mówi:
- widzisz, wszystko robię źle.
Kluczowym jest tu słowo WSZYSTKO.
Ona nie widzi już tego, że większość słów jest napisana prawidłowo. Już się nauczyła skupiać uwagę na błędach. Według niej wszystko jest źle.
Mówię więc do niej:
- Chwileczkę...
Powiedziałaś, że wszystko robisz źle, a tymczasem ja widzę, że na dwanaście wyrazów napisałaś prawidłowo osiem, a cztery napisałaś z błędami. To oznacza, że większość wyrazów napisałaś dobrze, czyli nie jest prawdą, że wszystko robisz źle.
- No ale dostałam trójkę...
- Tak, dostałaś trójkę, bo jednak kilka wyrazów napisałaś z błędami. Ocena jest informacją czy opanowałaś już całość materiału z jakiegoś zakresu.. W tym przypadku większość materiału z dyktanda masz opanowaną, a do powtórzenia zostały tylko cztery wyrazy. Czy nadal uważasz, że wszystko robisz źle?
- Nie, teraz widzę, że większość wyrazów napisałam dobrze - uśmiecha się nieśmiało córka.
Być może niektórzy z Was w tym momencie kiwną głową z aprobatą - no proszę, jak mama za jednym zamachem załatwiła sprawę skupiania się na błędach.
Brawo.
Niestety nie załatwiła.
Nie załatwiła, albowiem jest to temat ciągły i powracający jak bumerang. Jednorazowa rozmowa z dzieckiem niczego nie zmienia - na każdą taką rozmowę przypada o wiele więcej nauczycielskich komentarzy w stylu "ile to jeszcze musicie poprawić". Komentarzy kierowanych może nie bezpośrednio do mojej córki, ale do wszystkich dzieci w klasie.
Im wyższa klasa, tym komentarzy więcej, bo przecież dochodzą nowe przedmioty, a więc zwiększa się także ilość komentujących nauczycieli :-) Poza tym dorośli mają przekonanie, że od starszych dzieci trzeba wymagać więcej, co w praktyce oznacza jeszcze większą ilość krytyki...
I nawet nie o to chodzi, że mam pretensję do nauczycieli - rozumiem, że są częścią systemu, którego filozofią jest skupianie uwagi na błędach....
To co robię, to syzyfowa praca. Jestem tym zmęczona i zwyczajnie potrzebuję wsparcia.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła się zastanawiać nad tym czy i ja się w jakiś sposób nie dokładam do "szukania dziury w całym" - niekoniecznie jeśli chodzi o kwestie nauki, ale sprawy życiowe w ogóle ;-) W końcu jestem produktem tego samego systemu, prawda? Poza tym nie mam już dwudziestu lat, czyli moje ścieżki neuronowe są uklepane. Na szczęście nie tracę czujności i jestem otwarta na zmiany ;-)
Tak więc od czasu tej rozmowy zwracam baczną uwagę na to co JA mówię do córki - również o sobie, o tym co ja robię lub zrobiłam. Wszystko po to, żeby nie przykładać swojej ręki do procesu skupiania uwagi na błędach.
Wystarczy, że ma go w szkole ;-)
Przy okazji tych rozważań opowiem Wam o pewnym eksperymencie, przeprowadzonym na Uniwersytecie w Wisconsin.
Celem owego przedsięwzięcia było zbadanie, w jaki sposób przebiega proces uczenia się u osób dorosłych.
Badacze postanowili pracować z drużynami grającymi w kręgle. Drużyny rozgrywały między sobą kolejne rundy, a badacze nagrywali wszystko kamerą video. Następnie nagrany materiał został poddany edycji i podzielony na dwa krótsze filmy - po jednym dla każdej z drużyn.
Pierwsza drużyna zobaczyła wyłącznie swoje pomyłki.
Druga drużyna obejrzała tylko swoje wyjątkowo dobre rzuty.
Przestudiowanie nagranych sytuacji miało pomóc grupom poprawić ich osiągnięcia. Ostatnim etapem badania był powrót na tory kręglarskie i ponowne rozegranie rund.
Wyniki eksperymentu były następujące: po obejrzeniu filmów drużyny rzeczywiście poprawiły swoje osiągnięcia. Jednakże drużyna, która obejrzała wyłącznie swoje sukcesy, w ostatnim etapie badania okazała się dwukrotnie lepsza od drużyny, która oglądała swoje błędy.
Badacze doszli do wniosku, że skoncentrowanie się na tym co pozytywne, pomaga ludziom rozwijać:
kreatywność
pasję
dążenie do osiągnięcia sukcesu
Uruchamia się wówczas następujący proces: kiedy słyszymy w czym jesteśmy dobrzy, chcemy być jeszcze lepsi i wierzymy, że jest to możliwe. W rezultacie rzeczywiście stajemy się lepsi.
Z kolei skupianie się na błędach skutkuje pojawieniem się:
zmęczenia
wstydu
oporu
Tyle eksperyment. Dotyczył on osób dorosłych, ale dokładnie tak samo działają te procesy u dzieci. Osobiście uważam, że w przypadku dzieci krytyka jest jeszcze bardziej destrukcyjna. Nie dość, że otrzymują ją od osób dorosłych, od których są zależne, to jeszcze dzieje się to w momencie, kiedy ich mózgi dopiero się kształtują... Te doświadczenia rzutują później na ich życie, na to jak siebie postrzegają i co o sobie myślą...
Zachęcam do wnikliwego przestudiowania krótkiej listy skutków stosowania krytyki - a zwłaszcza ostatniego jej punktu, czyli oporu.. Moim zdaniem bardzo jasno pokazuje on, skąd się biorą tak zwane leniwe dzieci..
To od nas - dorosłych - zależy, czy obudzimy w dzieciach kreatywność i pasję, czy może zmęczenie, opór i bierność. To my dokonujemy wyboru - możemy mówić o sukcesach albo podkreślać porażki...
I jeśli czyta mnie teraz jakiś nauczyciel, to proszę - zamieńcie czerwone długopisy na zielone :-) Taki prosty pomysł proponuje dr Marzena Żylińska, która budzi polskie szkoły (strona inicjatywy "Budząca się Szkoła" jest tutaj, a wczoraj nawet znalazłam na niej post, w którym jest mowa właśnie o zielonym długopisie - tutaj).
Zielonym długopisem zaznacza się to, co jest napisane bezbłędnie (np. na dyktandzie - moja córka w podanym wyżej przykładzie miałaby aż osiem zielonych kółeczek czy "ptaszków"), coś co zasługuje na szczególną uwagę, coś co najbardziej się spodobało...
Może ten jeden prosty zabieg przyczyniłby się do wyzwolenia się od "szukania dziury w całym" i od tendencji wiecznego narzekania na wszystko, która - mam wrażenie - jest dość powszechna w naszym społeczeństwie?
Na pewno pozwoliłoby to skupić uwagę na tym co działa - co już umiemy, o ile więcej wiemy.
Jak pokazał eksperyment z kręglami, to właśnie świadomość własnych kompetencji daje motywację do dalszego działania.
Warto pokazywać dzieciom ich mocne strony, mówić o tym co zrobiły dobrze.
Dzięki temu możemy przyczynić się do budowania w nich poczucia własnej wartości.
Pod warunkiem oczywiście, że nie dodamy do tego żadnego ALE (Co prawda osiem słów napisałaś prawidłowo, ALE zrobiłaś błędy w czterech! I w ten oto prosty sposób przekreśliliśmy cały sukces...)
Jeśli mały człowiek ciągle słyszy, że "jeszcze jest tyle rzeczy do poprawienia", a nikt mu nie pokazuje równolegle, że są też rzeczy, które już potrafi, to w końcu powstanie w nim przekonanie, że nigdy nie będzie dobry. Że nieważne jak się stara, zawsze coś będzie nie tak. I w końcu - że w takim razie nie warto się starać...
A także, że wszystko robi źle....
Ucieszył mnie ten zielony długopis - bo sama jako nauczyciel taki stosuję - zakreślam również wszystkie poprawne rzeczy; wyszło to tak jakoś naturalnie i widzę, że bardzo cieszy moich uczniów :-) Uczę również dorosłych (angielskiego i jazdy konnej) i widzę, że każdy z nich przychodzi z "problemem". Wszyscy dorośli (na początku) koncentrowali się na wyimaginowanych trudnościach i opowiadali o nich - czyżby nawyk, który został zaszczepiony dawno temu? Przecież doskonalenie się to piękna rzecz a nawet mistrz olimpijski ma przed sobą masę pracy. Dorośli, kiedy się czegoś uczą, oceniają się bardzo surowo i to odbiera im dużo radości i zapału do pracy. Myślę, że w ten sam sposób oceniają również swoje dzieci. Życzę wszystkim większej radości z uczenia się!
OdpowiedzUsuńA ja niezmiennie się zastanawiam nad tym, jak wyglądałby nasz świat, gdybyśmy stosowali te metody już od dawna - póki co, dla niektórych brzmi to jak herezja ;-) Cieszę się, że doświadczasz w praktyce pozytywnych skutków używania zielonego długopisu :-)
UsuńDziękuję, dziękuję, dziękuję!! Właśnie dziś potrzebowalam takiego tekstu! Jestem mamą dwójki dzieci i o ile starszej nauka szła jak po maśle, nauczyła się czytać w wieku 4 lat, książki połyka... o tyle mlodszy drugoklasista ma bardzo pod górę. Sześciolatek, najmłodszy w mieszanej klasie, wciąż musi dorabiać resztę. Z bólem serca patrzę na to, jak z wesołego, otwartego chłopca robi się smutne dziecko, twierdzą ce, że i tak mu nie wyjdzie... dziś mailem przyszedł projekt oceny na koniec roku: "popełnia błędy, nie umie, ma trudność" :-( a przecież pomału, w swoim tempie idzie do przodu! Np. Czyta powoli, ale bez błędów! Już wiem, jak go wzmacniać. Dziękuję jeszcze raz!!
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że mam swój malutki udział w tym wspierającym procesie :-) Pozdrawiam serdecznie :-)
Usuń