Kiedyś było tak, że dzieci i ryby głosu nie miały.
Są tacy, którzy wspominają te czasy z rozrzewnieniem.
Szło na przykład takie dziecko do szkoły, nauczyciel wpisywał mu uwagę albo uderzał go za karę linijką, a rodzic w domu dokładał swoją porcję klapsów. Nikogo nie interesowało to, co dziecko miało w całej sprawie do powiedzenia.
Dorośli tworzyli wspólny front przeciwko dzieciom. Tak jakby prowadzili wojnę z niebezpiecznym przeciwnikiem.
Hierarchia i dyscyplina przede wszystkim - a szacunek był, panie, że ho ho!
Później nadeszły czasy różnych teorii wychowawczych, które często w dość dowolny sposób były przez rodziców interpretowane. Ludzie wychowani w autorytarnych domach próbowali zastosować nowe myśli w praktyce, z bardzo różnym skutkiem.
Mam wrażenie, że przeszliśmy z jednej skrajności w drugą, a obydwa podejścia do dzieci nadal funkcjonują w naszej rzeczywistości.
Zastanawiam się często nad tym czy rzeczywiście autorytarne podejście do dzieci skutkowało wysokim poziomem szacunku dla starszych, czy raczej mylimy w tym przypadku szacunek z posłuszeństwem, okraszonym sporą dozą strachu.
Dla mnie szacunek nierozerwalnie wiąże się z podziwem dla kogoś - a nie ze strachem przed kimś. Dlatego nie wzdycham z rozrzewnieniem do tych czasów, kiedy to dzieci i ryby głosu nie miały ;-)
Jest takie powiedzenie, że droga do równowagi prowadzi przez skrajności - coraz więcej mówi się o tym, że ani autorytaryzm, ani permisywizm nie sprawdziły się jako metody wychowawcze. Szukamy rozwiązań opartych na budowaniu empatycznych relacji i na uwzględnianiu potrzeb zarówno osób dorosłych jak i dzieci. Mam nadzieję, że zbudujemy w ten sposób już nie front przeciwko dzieciom, ale spójne podejście do nich, którego fundamentem będzie wzajemny szacunek.
Dzieci potrzebują empatycznego wsparcia dorosłych - rodziców i nauczycieli.
Jesteśmy dla nich ważni.
Jesteśmy ich punktem odniesienia.