niedziela, 12 lutego 2017

Wiem co sobie myślisz, czyli kto tu odwraca kota ogonem?

Droga do przekształcenia się w rodzica empatycznego jest czasami wyboista.
Co rusz czyhają na człowieka różne przeszkody. Na przykład nawykowe "czytanie w głowach".

Jak to wygląda w praktyce?

Na przykład tak:

córka (lat 7) wraca ze szkoły do domu i pełna emocji opowiada mamie, co powiedział do niej kolega. Mama (ja) patrzy na nią - przecież zna ją od lat, wie jaka jest krucha, delikatna i wrażliwa. Pyta więc z troską:

- I co, było Ci przykro?
- Nie - odpowiada ze zdziwieniem córka - ja byłam zła!

Czy to możliwe, że mama tej dziewczynki, czyli ja we własnej osobie, pomimo tego, że zna ją od urodzenia, nie potrafiła właściwie określić jej emocji?
Jak widać jest to możliwe ;-)

Marshall Rosenberg nazywał to zjawisko "zaglądaniem do głów", ostrzegając równocześnie, że jeśli mamy skłonność do takiego zaglądania, to z dużym prawdopodobieństwem szykujemy sobie problemy z porozumieniem z ludźmi.

Jak widać w przytoczonym przykładzie, możemy się pomylić w odgadnięciu uczuć lub myśli własnego dziecka, a co dopiero mówić o uczuciach innych ludzi? A jednak są tacy, którzy zakładają, że wiedzą co sobie myśli ich znajomy albo całkiem obcy człowiek. I snują na tej podstawie opowieści, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że biorą się one z ich wyobrażeń... Co więcej, uważają, że to właśnie te opowieści są jak najbardziej prawdziwe...

Oczywiście, może się zdarzyć, że rzeczywiście trafnie odgadniemy czyjeś myśli lub powody, dla których ktoś zachował się tak a nie inaczej. Jednak rzetelną wiedzę na temat własnych intencji i emocji ma nie kto inny, tylko ich właściciel.

Tak więc po wielokrotnym potknięciu się o przeszkodę pt. zaglądanie do głów, zrezygnowałam z całej listy komunikatów, które wcześniej automatycznie wypowiadałam do moich dzieci:

- nie przejmuj się
- nie martw się
- nie bój się (na przykład w sytuacji kiedy dziecko chce spróbować czegoś po raz pierwszy - jeśli się za to od razu nie zabiera, to wcale nie musi znaczyć, że się boi)
- wiem, że to dla Ciebie trudne
- wiem co sobie myślisz
- doskonale wiem jak się czujesz

Do tej listy dopiszę jeszcze komunikat, którego osobiście nigdy nie używałam, ale słyszę go w rozmowach niektórych dorosłych z dziećmi i uważam go za bardzo destrukcyjny:

- kłamiesz! (albo: nie kłam!)

Moje wcześniejsze komunikaty, z których zrezygnowałam, zastąpiłam pytaniami:

- i co teraz czujesz?
- co sobie o tym pomyślałaś?
- czy potrzebujesz pomocy/wsparcia?
- czy chcesz, żebym podzieliła się z Tobą moim doświadczeniem (albo: moim sposobem na to, z czym aktualnie się mierzysz)?

Lustrzanym odbiciem "zaglądania do głowy" jest "domyśl się o co mi chodzi".

Znam pewną mamę, która "strzela focha" kiedy chce wpędzić córkę w poczucie winy. Nie odzywa się do niej, a na pytania córki o co chodzi, odpowiada właśnie: domyśl się.

Jeśli zapraszamy dzieci do takiej zgadywanki, możemy spodziewać się szeregu nieporozumień i narastającej frustracji.
Możemy prowadzić rozmowy, w których wzajemnie będziemy oskarżać się o kłamstwa - jeśli np. odpowiedź dziecka nie pasuje do naszego wyobrażenia o tym co ono sobie myślało, zachowując się w jakiś określony sposób. Wzajemne nieporozumienie narasta wtedy właściwie już od pierwszych zdań....

Warto zastąpić "zaglądanie do głów" zadawaniem pytań lub informowaniem drugiego człowieka, co w danej sytuacji sprawiło, że nasze życie "nie stało się piękniejsze" i czego w związku z tym chcielibyśmy w zamian.

Ucząc się, jak to zrobić, trafiłam jednakże na kolejną przeszkodę, którą nazwałam "słowami-workami".

A ponieważ nie lubię pisać długich tekstów (moja matura pisemna z jęz. polskiego liczyła tylko - o zgrozo! - 8 stron!!  A było to w czasach, kiedy na maturach pisało się Bardzo Długie Wypracowania), poruszę to zagadnienie w kolejnym poście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz