Rozmawiam czasem z rodzicami o różnych problematycznych sytuacjach, związanych z wychowaniem dzieci. Zauważalne jest przy tym to, że niezależnie od tego czy chodzi o problemy z odrabianiem lekcji, sprzątaniem czy z dogadaniem się z nastolatkiem, zawsze okazuje się, że rozmowy z dziećmi, towarzyszące tym sytuacjom, są pełne napięcia. Rodzice czują złość albo bezradność i nie rozumieją, dlaczego tak trudno osiągnąć porozumienie z własnymi pociechami.
Zastanawiałam się nad tym zagadnieniem w kontekście stylu komunikacji, jakim my - dorośli - posługujemy się w rozmowach z dziećmi. Jest to styl, którego uczymy się od tysięcy lat - nazwałabym go zestawem przekonań czy też nawyków, przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Jesteśmy do niego tak bardzo przyzwyczajeni, że uważamy go za normę.
Marshall Rosenberg, odnosząc się do znanego nam stylu komunikacji, opowiedział kiedyś o pewnym występie amerykańskiego komika, Buddy'ego Hacketta. Matka Buddy'ego codziennie przygotowywała posiłki dla swojej rodziny. Preferowała potrawy tłuste i ciężkostrawne, toteż domownicy po obiedzie wstawali od stołu z nieprzyjemnym uczuciem zgagi. Dla Buddy'ego normą było więc to, że zjedzenie obiadu nieuchronnie wiąże się właśnie z tym uczuciem. Buddy przyznał, że dopiero kiedy trafił do wojska, odkrył ze zdziwieniem, że obiad nie musi wywoływać zgagi. Od stołu wstawał z lekkim żołądkiem i czuł się lepiej.