środa, 19 września 2018

Lekkość zamiast napięcia, czyli o zaskakującej rozmowie z córką...




Rozmawiam czasem z rodzicami o różnych problematycznych sytuacjach, związanych z wychowaniem dzieci. Zauważalne jest przy tym to, że niezależnie od tego czy chodzi o problemy z odrabianiem lekcji, sprzątaniem czy z dogadaniem się z nastolatkiem, zawsze okazuje się, że rozmowy z dziećmi, towarzyszące tym sytuacjom, są pełne napięcia. Rodzice czują złość albo bezradność i nie rozumieją, dlaczego tak trudno osiągnąć porozumienie z własnymi pociechami.

Zastanawiałam się nad tym zagadnieniem w kontekście stylu komunikacji, jakim my - dorośli - posługujemy się w rozmowach z dziećmi. Jest to styl, którego uczymy się od tysięcy lat - nazwałabym go zestawem przekonań czy też nawyków, przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Jesteśmy do niego tak bardzo przyzwyczajeni, że uważamy go za normę.

Marshall Rosenberg, odnosząc się do znanego nam stylu komunikacji, opowiedział kiedyś o pewnym występie amerykańskiego komika, Buddy'ego Hacketta. Matka Buddy'ego codziennie przygotowywała posiłki dla swojej rodziny. Preferowała potrawy tłuste i ciężkostrawne, toteż domownicy po obiedzie wstawali od stołu z nieprzyjemnym uczuciem zgagi. Dla Buddy'ego normą było więc to, że zjedzenie obiadu nieuchronnie wiąże się właśnie z tym uczuciem. Buddy przyznał, że dopiero kiedy trafił do wojska, odkrył ze zdziwieniem, że obiad nie musi wywoływać zgagi. Od stołu wstawał z lekkim żołądkiem i czuł się lepiej.

Ta historia moim zdaniem bardzo dobrze pokazuje, jak łatwo nam traktować jako normę coś co znamy, coś czego ktoś nas nauczył, czym sami przesiąkliśmy. Stosujemy styl komunikacji, który powoduje napięcia, frustracje i nieporozumienia - i nawet nie przyjdzie nam do głowy, że można inaczej. Co więcej, mam wrażenie, że marzeniem rodziców jest uzyskanie uczucia przyjemnej lekkości po "zjedzeniu ciężkostrawnego obiadu". Sami oceńcie, czy to jest możliwe ;-)

Mam takie osobiste doświadczenie, że zmiana sposobu komunikacji ze znanego nam doskonale stylu opresyjnego  na styl zrównoważony, w którym uwzględnia się potrzeby obu stron, daje właśnie takie przyjemne uczucie lekkości, o którym często marzą rodzice. Nie oznacza to jednak, że po takiej zmianie wszystko toczy się gładko i bez stresu. Działa to raczej w taki sposób, że traktujemy konflikty jako szansę na znalezienie rozwiązań służących zaspokojeniu potrzeb zarówno dzieci jak i dorosłych. Stosując zrównoważony styl komunikacji pamiętamy bowiem o ważnych ludzkich potrzebach i o tym, że "niegrzeczne" zachowania dzieci są dla nas informacją o tym, że jakaś ważna potrzeba małego człowieka nie jest zaspokojona. Zmieniamy więc podejście z trybu: "niegrzeczne dziecko do naprawienia" na tryb: "gdzie jest problem i jakiego rodzaju wsparcia potrzebują dzieci i dorośli"

Podam Wam przykład jednej z pierwszych sytuacji, w której udało mi się zareagować "po nowemu". Zanim poznałam Porozumienie bez Przemocy, stosowałam znane nam wszystkim sposoby wywierania presji na dzieci, próbując zadziałać poprzez wzbudzenie strachu, wstydu lub poczucia winy. Prowadziłam co prawda spokojne rozmowy, ale moja argumentacja szła dobrze nam znanym torem (jeżeli tego nie zrobisz, to...., dzieci w Twoim wieku robią w domu o wiele więcej, a Ty ciągle siedzisz przed komputerem..., tyle razy proszę, żebyś to zrobił i znowu okazuje się, że mogę liczyć tylko na siebie... I tak dalej, i tak dalej).

Pewnego dnia przyszło mi zmierzyć się z odmową mojej najmłodszej córki w niezwykle ważnej życiowej sprawie, jaką jest wyrzucanie brudnych rzeczy do kosza na pranie.

A było to tak:

Córka, wówczas w wieku lat mniej więcej sześciu, rozbierając się do kąpieli, zostawiała zdjęte z siebie rzeczy na podłodze. Natykałam się na nie codziennie, wchodząc późnym wieczorem do łazienki, i niezmiennie mnie to irytowało. Dlatego kolejnego dnia mówiłam do niej:

- Proszę, pamiętaj żeby wrzucać brudne rzeczy do kosza na pranie.

I uznawałam, że sprawa została załatwiona. Niestety, wieczorem okazywało się, że ubrania leżą na podłodze, czyli dokładnie tam, gdzie miało ich nie być.
Ta sama kolejność zdarzeń powtarzała się przez dni kilka, aż w końcu któregoś razu postanowiłam dopilnować tego, żeby sprawy potoczyły się wreszcie tak jak trzeba, czyli tak jak chciałam.
Powiedziałam więc do córki:

- Przypominam Ci, żebyś wrzuciła brudne ubrania do kosza na pranie. Codziennie Ci o tym przypominam, proszę i proszę, a tymczasem ubrania zawsze wieczorem leżą na podłodze. Dzisiaj Cię przypilnuję, żebyś na pewno wrzuciła je do kosza.

Reakcja na moją przemowę była następująca:

- Nie będę chować ubrań do kosza! NIGDY, NIGDY NIE BĘDĘ TEGO ROBIĆ!!

Trochę mnie to zaskoczyło, bo córka należy do dzieci dość spokojnych. Już miałam powiedzieć coś w stylu że nie ustąpię, że wszyscy domownicy oprócz niej wrzucają te ubrania do kosza, ale ponieważ od jakiegoś czasu zmieniałam swoje nawyki komunikacyjne, przypomniałam sobie, że mam WYBÓR.
A to oznacza, że mogę wybrać odpowiedź w innym niż dotąd stylu.

Tak więc powiedziałam do niej może trochę kulawo, nie do końca zgodnie ze schematem komunikatu NVC, ale za to zgodnie z tym co czułam:

- OK, coś mi się wydaje, że rzeczywiście nie masz ochoty tego robić. Jestem pewna, że jest jakiś ważny powód, dla którego mi odmawiasz. Rozumiem to.  Jednak z drugiej strony dla mnie jest ważne, żebyśmy wszyscy w domu dbali o porządek. Zastanawiam się teraz, co możemy zrobić w tej sytuacji. Może masz na to jakiś pomysł?

Przyznam, że akurat w tym momencie nie przychodziło mi do głowy żadne sensowne rozwiązanie, no bo jak tu pogodzić tak sprzeczne oczekiwania? Zastanawiałam się też, w jaki sposób moje dziecko wybrnie ze złożonej przez siebie deklaracji, że nigdy ale to nigdy nie wrzuci ubrań do kosza.

Tymczasem moja córka po chwili namysłu odpowiedziała:

- To w takim razie miś będzie wrzucał ubrania do kosza....

Oczywiście mogłam odpowiedzieć na takie stwierdzenie czymś w stylu: nie opowiadaj bzdur, kochanie. Przecież wiesz, że zabawki tego nie potrafią. Musisz to zrobić sama.

Ja jednak postanowiłam podążyć za tokiem myślenia mojej córki, więc zapytałam ją:

- Twój pluszowy miś?

- Tak

- A pokażesz mu, jak to się robi?

- Tak

- To świetnie. Bardzo się cieszę, że znalazłaś rozwiązanie, które odpowiada zarówno Tobie jak i mnie.

I wiecie co? Od następnego dnia brudne ubrania zaczęły lądować w koszu....

A ja do dziś wspominam jak przyjemnie było mieć poczucie, że obydwie wyszłyśmy z tej sytuacji "z twarzą". Zamiast napięcia lekkość...

Zupełnie jak po lekkostrawnym obiedzie ;-)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz