Psychologowie mówią, że wszystkie zachowania ludzi można podzielić na dwie kategorie: konfrontacja lub wycofanie się. W gruncie rzeczy każdy z nas reaguje na różne sytuacje życiowe albo walką albo ucieczką. Te dwa rodzaje reagowania pochodzą z najstarszej, tzw. gadziej części ludzkiego mózgu.
Snując filozoficzne rozważania na ten temat, doszłam do wniosku, że natura wyposażyła nas w te dwa mechanizmy dla zachowania równowagi, albowiem:
- osoby mające większą skłonność do konfrontacji (co nie znaczy, że nigdy nie "uciekają") określane są często jako agresywne, ale jeśli przyjrzeć się im dokładnie, to okaże się, że po prostu chcą działać i mają w sobie wiele energii. W sytuacji dla nich trudnej podejmują więc od razu działanie. Konfrontacja z innymi osobami nie stanowi dla nich problemu.
- osoby mające większą skłonność do wycofywania się (co nie znaczy, że nigdy nie "walczą") nie czują się dobrze w sytuacjach wymagających konfrontacji z innymi osobami, zwłaszcza jeśli te inne osoby zachowują się dynamicznie ;-) Zdarza się, że unikają trudnych sytuacji, a konfrontacja jest dla nich pewnym problemem. Zanim zaczną działać, rozważają dane zagadnienie z różnych punktów widzenia.
W życiu jak wiadomo zdarzają się nam zarówno sytuacje, w których trzeba działać szybko jak i sytuacje, w których warto się dłużej zastanowić przed podjęciem działania. Tak więc zasoby czy też potencjał ww sposobów reagowania można byłoby doskonale wykorzystać, gdyby ludzie lepiej je rozumieli i uczyli się od siebie nawzajem. Mam jednak wrażenie, że to zrozumienie jakoś się nam rozjeżdża, a te dwie postawy, z założenia mające prowadzić do równowagi, w pewnym sensie się skrzywiają...
Dlaczego o tym piszę i co to ma wspólnego z dziećmi?
Ponieważ dzieci są ludźmi, one także reagują na różne sytuacje życiowe na jeden z dwóch wymienionych wyżej sposobów.
Dziecko dokonuje nieświadomie wyboru jednej z dwóch opcji:
moja autonomia lub współpraca z dorosłymi.
Jest grupa dzieci, która wybiera raczej opcję "walcz" i jest grupa dzieci, która wybiera raczej opcję "uciekaj".
Zastanawiałam się kiedyś nad tym, skąd się to bierze i na dziś mam taką oto jednoosobową teorię, nie potwierdzoną żadnymi badaniami naukowymi:
każdy człowiek rodzi się z określonym systemem nerwowym i już od pierwszych dni życia reaguje na różne zdarzenia. Są dzieci, które głośno wyrażają niezadowolenie z każdego niemal powodu - zagiętej koszulki, zbyt ciepłego mleka, zbyt zimnego mleka, mokrej pieluchy, najdrobniejszej zmiany w rozkładzie dnia itp... Ich rodzice są nieustannie wystawiani na próby cierpliwości i zaskakiwani zmianami nastrojów.
Druga grupa dzieci akceptuje to, co im los przynosi, z większym lub mniejszym spokojem.
Pierwsza grupa dzieci stanowi wyzwanie dla dorosłych, którzy próbują się z nim zmierzyć, często z miernym skutkiem.
Druga grupa dzieci przynosi ukojenie ;-)
Dzieci z pierwszej grupy częściej wybierają opcję walki o swoją autonomię (bardzo ważna ludzka potrzeba), a dzieci z drugiej grupy - współpracę z dorosłymi, czasami kosztem tejże autonomii właśnie.
Moje dotychczasowe obserwacje działań wychowawczych kierowanych do dzieci z tych obu grup mogłabym opisać następująco:
próba wychowania dziecka z pierwszej grupy przypomina często szarpaninę, wynikającą z bezradności dorosłych (przede wszystkim rodziców i nauczycieli). Znane od wieków metody "kija i marchewki" przynoszą skutki odwrotne od zamierzonych, jednakowoż nie zrażeni tym dorośli nie ustają w próbach ich stosowania. Im większą presję wywierają na dzieci "walczące", tym większy opór budzi się po drugiej stronie. To powoduje, że dorosły próbuje wzmocnić swoje dyscyplinujące działania, co w efekcie daje jeszcze gorszy skutek niż wcześniej, ale nie poddawajmy się. Możemy przecież zwiększyć dyscyplinę. Więcej kar, zakazów, szlabanów i tym podobnych metod, bo inaczej dzieciaki wejdą człowiekowi na głowę.
A więc jeszcze więcej presji, a po drugiej stronie - jeszcze więcej oporu, wyrażającego się jawną złością.
Wychowanie dziecka z drugiej grupy jest dużo łatwiejsze, ponieważ dzieci z tej grupy doskonale reagują na metody "kija i marchewki". Ważniejsza od własnej autonomii jest dla nich współpraca z dorosłymi, więc chętnie się podporządkowują. Życiem tych dzieci rządzi strach - na przykład przed utratą bezpieczeństwa, jakie gwarantuje im relacja z dorosłymi. Ten sam strach powstrzymuje je przed podejmowaniem działań typu "walcz" - wystarczy zresztą jak widzą, czym taka próba kończy się dla ich konfrontujących się z dorosłymi kolegów.
Dziękujemy, my nie będziemy się tak zachowywać.
My będziemy grzeczni.
Dostaniemy za to nalepkę w przedszkolu, a w szkole odznakę wzorowego ucznia.
I tak sobie myślę, że zamiast walczyć z dziećmi z pierwszej grupy lub nagradzać za posłuszeństwo dzieci z drugiej grupy, dorośli mogliby pokierować każdą z tych grup w taki sposób, żeby wykorzystać tkwiący w niej potencjał.
W dzieciach "walczących" widzę potencjał, jakim jest chęć działania. Może warto byłoby go wykorzystać do działania na rzecz innych ludzi, pomagania im? Czyli: nie tylko moja autonomia, ale także potrzeby innych ludzi są ważne.
Dzieci "współpracujące" potrzebują z kolei od dorosłych takiego wsparcia, które pozwoliłoby im dostrzec swoje własne potrzeby, z których rezygnują, współpracując ;-) A może nawet nie uświadamiają sobie ich istnienia?
Te dzieci powinny nauczyć się jednego, bardzo ważnego słowa.
Niestety, jest to słowo straszne, wręcz przerażające.
I bardzo nielubiane przez dorosłych.
Może dlatego nie chcą, aby dzieci się go nauczyły? ;-)
Jak brzmi owo straszne słowo?
Otóż brzmi ono: NIE
Dlaczego akurat to słowo?
Dlatego, że pomaga w określeniu i ochronie swoich granic.
Pomaga w poradzeniu sobie z presją, którą teraz wywierają na te dzieci ich "walczący" rówieśnicy. W dorosłym życiu to nauczone NIE pomoże poradzić sobie z presją, którą będą wywierać inni dorośli - szefowie, współmałżonkowie... A jeśli grzeczne dziecko zostanie kiedyś rodzicem "walczącego" człowieka, słowo NIE także mu się przyda ;-)
NIE - pomaga w zachowaniu równowagi
Pomaga w decydowaniu się na działania "w zgodzie ze sobą"
Bo jeśli człowiek mówi TAK, pomimo tego, że w głębi duszy myśli NIE, to prędzej czy później okaże się to dla niego bardzo kosztowne....
Snując filozoficzne rozważania na ten temat, doszłam do wniosku, że natura wyposażyła nas w te dwa mechanizmy dla zachowania równowagi, albowiem:
- osoby mające większą skłonność do konfrontacji (co nie znaczy, że nigdy nie "uciekają") określane są często jako agresywne, ale jeśli przyjrzeć się im dokładnie, to okaże się, że po prostu chcą działać i mają w sobie wiele energii. W sytuacji dla nich trudnej podejmują więc od razu działanie. Konfrontacja z innymi osobami nie stanowi dla nich problemu.
- osoby mające większą skłonność do wycofywania się (co nie znaczy, że nigdy nie "walczą") nie czują się dobrze w sytuacjach wymagających konfrontacji z innymi osobami, zwłaszcza jeśli te inne osoby zachowują się dynamicznie ;-) Zdarza się, że unikają trudnych sytuacji, a konfrontacja jest dla nich pewnym problemem. Zanim zaczną działać, rozważają dane zagadnienie z różnych punktów widzenia.
W życiu jak wiadomo zdarzają się nam zarówno sytuacje, w których trzeba działać szybko jak i sytuacje, w których warto się dłużej zastanowić przed podjęciem działania. Tak więc zasoby czy też potencjał ww sposobów reagowania można byłoby doskonale wykorzystać, gdyby ludzie lepiej je rozumieli i uczyli się od siebie nawzajem. Mam jednak wrażenie, że to zrozumienie jakoś się nam rozjeżdża, a te dwie postawy, z założenia mające prowadzić do równowagi, w pewnym sensie się skrzywiają...
Dlaczego o tym piszę i co to ma wspólnego z dziećmi?
Ponieważ dzieci są ludźmi, one także reagują na różne sytuacje życiowe na jeden z dwóch wymienionych wyżej sposobów.
Dziecko dokonuje nieświadomie wyboru jednej z dwóch opcji:
moja autonomia lub współpraca z dorosłymi.
Jest grupa dzieci, która wybiera raczej opcję "walcz" i jest grupa dzieci, która wybiera raczej opcję "uciekaj".
Zastanawiałam się kiedyś nad tym, skąd się to bierze i na dziś mam taką oto jednoosobową teorię, nie potwierdzoną żadnymi badaniami naukowymi:
każdy człowiek rodzi się z określonym systemem nerwowym i już od pierwszych dni życia reaguje na różne zdarzenia. Są dzieci, które głośno wyrażają niezadowolenie z każdego niemal powodu - zagiętej koszulki, zbyt ciepłego mleka, zbyt zimnego mleka, mokrej pieluchy, najdrobniejszej zmiany w rozkładzie dnia itp... Ich rodzice są nieustannie wystawiani na próby cierpliwości i zaskakiwani zmianami nastrojów.
Druga grupa dzieci akceptuje to, co im los przynosi, z większym lub mniejszym spokojem.
Pierwsza grupa dzieci stanowi wyzwanie dla dorosłych, którzy próbują się z nim zmierzyć, często z miernym skutkiem.
Druga grupa dzieci przynosi ukojenie ;-)
Dzieci z pierwszej grupy częściej wybierają opcję walki o swoją autonomię (bardzo ważna ludzka potrzeba), a dzieci z drugiej grupy - współpracę z dorosłymi, czasami kosztem tejże autonomii właśnie.
Moje dotychczasowe obserwacje działań wychowawczych kierowanych do dzieci z tych obu grup mogłabym opisać następująco:
próba wychowania dziecka z pierwszej grupy przypomina często szarpaninę, wynikającą z bezradności dorosłych (przede wszystkim rodziców i nauczycieli). Znane od wieków metody "kija i marchewki" przynoszą skutki odwrotne od zamierzonych, jednakowoż nie zrażeni tym dorośli nie ustają w próbach ich stosowania. Im większą presję wywierają na dzieci "walczące", tym większy opór budzi się po drugiej stronie. To powoduje, że dorosły próbuje wzmocnić swoje dyscyplinujące działania, co w efekcie daje jeszcze gorszy skutek niż wcześniej, ale nie poddawajmy się. Możemy przecież zwiększyć dyscyplinę. Więcej kar, zakazów, szlabanów i tym podobnych metod, bo inaczej dzieciaki wejdą człowiekowi na głowę.
A więc jeszcze więcej presji, a po drugiej stronie - jeszcze więcej oporu, wyrażającego się jawną złością.
Wychowanie dziecka z drugiej grupy jest dużo łatwiejsze, ponieważ dzieci z tej grupy doskonale reagują na metody "kija i marchewki". Ważniejsza od własnej autonomii jest dla nich współpraca z dorosłymi, więc chętnie się podporządkowują. Życiem tych dzieci rządzi strach - na przykład przed utratą bezpieczeństwa, jakie gwarantuje im relacja z dorosłymi. Ten sam strach powstrzymuje je przed podejmowaniem działań typu "walcz" - wystarczy zresztą jak widzą, czym taka próba kończy się dla ich konfrontujących się z dorosłymi kolegów.
Dziękujemy, my nie będziemy się tak zachowywać.
My będziemy grzeczni.
Dostaniemy za to nalepkę w przedszkolu, a w szkole odznakę wzorowego ucznia.
I tak sobie myślę, że zamiast walczyć z dziećmi z pierwszej grupy lub nagradzać za posłuszeństwo dzieci z drugiej grupy, dorośli mogliby pokierować każdą z tych grup w taki sposób, żeby wykorzystać tkwiący w niej potencjał.
W dzieciach "walczących" widzę potencjał, jakim jest chęć działania. Może warto byłoby go wykorzystać do działania na rzecz innych ludzi, pomagania im? Czyli: nie tylko moja autonomia, ale także potrzeby innych ludzi są ważne.
Dzieci "współpracujące" potrzebują z kolei od dorosłych takiego wsparcia, które pozwoliłoby im dostrzec swoje własne potrzeby, z których rezygnują, współpracując ;-) A może nawet nie uświadamiają sobie ich istnienia?
Te dzieci powinny nauczyć się jednego, bardzo ważnego słowa.
Niestety, jest to słowo straszne, wręcz przerażające.
I bardzo nielubiane przez dorosłych.
Może dlatego nie chcą, aby dzieci się go nauczyły? ;-)
Jak brzmi owo straszne słowo?
Otóż brzmi ono: NIE
Dlaczego akurat to słowo?
Dlatego, że pomaga w określeniu i ochronie swoich granic.
Pomaga w poradzeniu sobie z presją, którą teraz wywierają na te dzieci ich "walczący" rówieśnicy. W dorosłym życiu to nauczone NIE pomoże poradzić sobie z presją, którą będą wywierać inni dorośli - szefowie, współmałżonkowie... A jeśli grzeczne dziecko zostanie kiedyś rodzicem "walczącego" człowieka, słowo NIE także mu się przyda ;-)
NIE - pomaga w zachowaniu równowagi
Pomaga w decydowaniu się na działania "w zgodzie ze sobą"
Bo jeśli człowiek mówi TAK, pomimo tego, że w głębi duszy myśli NIE, to prędzej czy później okaże się to dla niego bardzo kosztowne....
Obserwuję swoją 2-letnią Córeczkę i widzę z jakim wdziękiem, pewnością siebie mówi NIE. Mam nadzieję, że nigdy nie będzie musiała chodzić na kurs asertywności i że w przyszłości uda mi się do tego dodać szczyptę empatii... A teraz nie pozostaje mi nic innego, jak uczestniczyć w tych domowych (darmowych!) warsztatach samorozwoju ;-)
OdpowiedzUsuńDokładnie tak :-) Wszystko w swoim czasie :-) A jeśli do tego będzie uważna na potrzeby innych ludzi, to będzie można powiedzieć, że żyje w równowadze.
UsuńA czego powinny się nauczyć dzieci "walczące"? Domyślam się, że powinny nauczyć się mówić "TAK"...
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe pytanie ;-) Myślę, że to jest dobry trop, chociaż dla niektórych walczących już pewnym sukcesem byłoby chociażby zatrzymanie się na chwilę, a mówienie "tak" mogłoby być kolejnym etapem ;-)
Usuń