czwartek, 11 maja 2017

Ja się przecież tak staram..

Miałam zamiar napisać dzisiaj zupełnie o czymś innym, ale wydarzenia ostatnich dni spowodowały, że odżył w mojej głowie (a może raczej w sercu?) temat, który nieustannie powoduje moje przygnębienie, smutek, a czasami także poczucie niemocy.

Temat ten co jakiś czas wraca do mnie - jak bumerang.
Zaczyna się przeważnie od rozmowy z rodzicem, który ma tak zwane trudne dziecko. Rodzic ten opowiada mi o różnych sytuacjach, w których jego dziecko zachowało się w sposób niedopuszczalny. Nieodłącznym elementem takiej rozmowy jest oburzenie rodzica na dziecko. Czasami dochodzi do tego komentarz w rodzaju:

najchętniej uderzyłbym gówniarza w twarz  / wystawiłbym mu walizki za drzwi i niech się wynosi z mojego domu

Oprócz tego jest też opowieść o tym, jak to rodzic się stara, jak robi wszystko co tylko najlepsze dla swojego niewdzięcznego dziecka, a jedyne na co może liczyć to warknięcie zamiast odpowiedzi na zadane pytanie.

Właśnie ostatnio miałam okazję rozmawiać z takim rodzicem. Rodzicem, którego znam od wielu lat, a więc byłam świadkiem tego, jak kiedyś on traktował swoje - dzisiaj nastoletnie i niewdzięczne - dziecko.

Pamiętam jak na zadane przez dziecko pytanie odpowiadał warknięciem.
Pamiętam jak krzyczał, kiedy jego kilkuletnie wówczas dziecko coś "przeskrobało" (nie specjalnie - ot, przypadkiem coś ubrudziło albo stłukło).
Pamiętam, jak nawet nie próbował słuchać wyjaśnień kilkulatka, który próbował mu wytłumaczyć przyczynę swojego zachowania..

Teraz, słuchając opowieści owego rodzica, mam wrażenie, że historia zatoczyła koło.. Wyraźnie widzę to, że ma do dziecka pretensję o zachowania, których.... sam go nauczył..

Zastanawiam się jak wiele jest rodzin, w których rodzice przez wiele lat "pracują" na podobny efekt, zupełnie nie dostrzegając swojego udziału w całym procesie.

Od razu powiem, że nie zamierzam mieszać z błotem rodziców. Oni się naprawdę bardzo starają. Starają się jak najlepiej potrafią, tyle że nie próbują zrozumieć przyczyn zachowań swoich dzieci.
A przede wszystkim zostali nauczeni wypierania się odpowiedzialności za swoje emocje i działania.

I teraz krzyczą:   Jak możesz się tak zachowywać! Nie widzisz jak się dla Ciebie staram?

Kto wie, kiedyś być może podobne słowa słyszeli z ust swoich rodziców....

Marshall Rosenberg zwykł mawiać, że każdy człowiek w każdej chwili swojego życia zachowuje się w najlepszy możliwy dla niego sposób - biorąc pod uwagę stopień świadomości owego człowieka, jego przekonania, doświadczenia życiowe, umiejętności, stan zdrowia w danym momencie, samopoczucie i tak dalej i tak dalej.
Mówił także, że jeśli człowiek zachowuje się w jakiś sposób, to zawsze robi to z ważnej przyczyny. A tą przyczyną są niezaspokojone lub zaspokojone potrzeby.
Na przykład, jeżeli człowiek się złości, jest to informacja o przynajmniej jednej niezaspokojonej potrzebie owego człowieka.

Moje dotychczasowe doświadczenia z rozmów z niektórymi rodzicami pokazują mi, że i owszem - przyznają Marshallowi rację, pod warunkiem, że chodzi o... nich samych. Znają przesłanki swojego zachowania, potrafią wytłumaczyć dlaczego tym razem nie zachowali się tak jak zazwyczaj (bo wiesz, on wyprowadził mnie z równowagi).. I nawet jeśli przyznają, że generalnie to stać ich na więcej, równocześnie rozumieją, że wydarzyło się coś, co w danej chwili uniemożliwiło im działanie na najwyższym możliwym dla nich poziomie. Mówią na przykład: no wiesz, na moim miejscu każdy by się zdenerwował...

Natomiast jeżeli chodzi o dzieci - tutaj rodzice nie są już tak wyrozumiali.
Dzieci nie mają prawa zachowywać się w sposób, który przed chwilą rodzice przyjmowali jako coś normalnego u siebie.
W tym przypadku przytoczenie słów Marshalla działa na nich jak płachta na byka.
Mam wrażenie, że oczekują od dzieci zachowań dojrzalszych niż swoje własne, nie zastanawiając się nad tym, że te oczekiwania mogą być trudne do spełnienia chociażby z takiego powodu, że dziecięcy (a nawet młodzieżowy) mózg nadal znajduje się w fazie rozwoju i na dany moment nie jest w stanie sprostać sytuacji w dojrzały sposób.
Inna kwestia to pytanie, czy wzorce zachowań obserwowane przez dziecko u dorosłych, sprzyjają kształtowaniu postawy, której oczekują rodzice.

Rozmowa z moim znajomym rodzicem przebiegała właśnie według takiego schematu.
On nie ma sobie niczego do zarzucenia, natomiast jest oburzony niedopuszczalnym - jak to określa - zachowaniem swojego dziecka. Na takie zachowanie nie ma żadnego usprawiedliwienia!

Cała sytuacja była dla mnie swego rodzaju lekcją - przede wszystkim o tym, że niektórzy ludzie są zamknięci na słuchanie. Owszem, teoretycznie słuchają tego co dzieci do nich mówią, ale tylko po to, żeby odpowiedzieć, a nie żeby zrozumieć.
Była także lekcją o tym, jak komplikują się wzajemne relacje kiedy ludzie nie są połączeni ze swoimi potrzebami (a czy my wiemy czego potrzebujemy? Pisałam o tym tutaj).
Ale także o tym, jak trudno mi okazać empatię komuś, kto nie widzi swojego udziału w kształtowaniu relacji z dzieckiem, jeżeli jakość tej relacji nie spełnia jego oczekiwań.

I pewnie ta trudność przyczyniła się do tego, że nie potrafiłam tak pokierować rozmową z moim znajomym rodzicem, aby sprawdzić razem z nim, czy być może jest tak, że zarówno on jak i jego dziecko od dłuższego czasu próbują zaspokoić tę samą potrzebę - na przykład potrzebę szacunku - ale sposób, w jaki to robią, powoduje że maleją szanse na jej zaspokojenie.

W rezultacie zamiast porozumienia "produkują" dwa równoległe monologi, a efektem takich rozmów jest (i tu znowu "być może", bo tego także z nim nie sprawdziłam) wzajemne rozczarowanie / zmęczenie / poczucie bezradności / irytacja / oddalenie się od siebie..

Zupełnie inaczej wyglądałaby ta relacja gdyby rodzic potrafił dostrzec, że złość i jej podobne emocje są - jak to ujmował Marshall - tragicznym wyrazem niezaspokojonych, ważnych ludzkich potrzeb.
Takie podejście otwiera przestrzeń na porozumienie i pomaga budować empatyczne relacje z dziećmi.
Relacje, w których obie strony są gotowe wzajemnie się usłyszeć i szukać rozwiązań zaspokajających potrzeby obu stron.




1 komentarz:

  1. Jak wiadomo łatwiej zobaczyć źdźbło w czyimś oku, niż belkę we własnym... Rodzice, którzy opowiadają o tym, jak im trudno, próbują zmienić sytuację, ale często nie wiedzą jak. Myślę, że nie jednej osobie po przeczytaniu Twojego wpisu otworzą się szerzej oczy, albo belka się im zmniejszy ;-)

    OdpowiedzUsuń