Z czym kojarzy się Wam słowo SZKOŁA?
Moje skojarzenia to przymus, brak poczucia sensu, a także uczucie bezradności i niemocy po wielu rozmowach z nauczycielami, w których jako rodzic brałam udział (a że mam więcej niż jedno dziecko, takich rozmów miałam sporo, i to czasami równolegle w kilku różnych szkołach....).
Wszechobecny pruski dryl, nieustanne ocenianie, kontrolowanie, koncentrowanie uwagi na błędach, wymuszanie posłuszeństwa - te elementy są mi aż nadto dobrze znane.
Był taki czas, kiedy sama uważałam, że to normalne i że wobec dzieci trzeba stosować właśnie takie metody wychowawcze.
Minęło wiele lat, obfitujących w różne rodzicielskie doświadczenia, dzięki którym zrozumiałam, że nie tędy droga. Przekonałam się, że akceptacja, życzliwość i empatia sprawdzają się o wiele lepiej niż podejście oparte o system kar i nagród. W pewnym momencie odkryłam także, że są w Polsce szkoły, które funkcjonują inaczej - rezygnują z pruskiego drylu i wspierają dzieci w rozwoju.
Z różnych przyczyn moje najmłodsze dziecko trafiło jednak do "normalnej" szkoły.
Najwięcej problemów sprawiała matematyka. Córka nie rozumiała prezentowanych na lekcji treści, a same lekcje i kontakt z nauczycielem budziły w niej strach. Każdy sprawdzian okupiony był stresem, a tempo, w jakim były wprowadzane kolejne zagadnienia pogłębiało "dziury" w matematycznej wiedzy. Zachodził proces, o którym mówił kiedyś Superbelfer - Lech Mankiewicz (filmik tutaj).
I trwało to jakiś czas, aż w końcu pojawiła się możliwość zapisania córki do jednej z Budzących Się Szkół..
Podjęcie decyzji o przeniesieniu córki do nowej szkoły nie było łatwe, a dodatkowo stanowiło dla nas pod pewnymi względami spore wyzwanie. Zdecydowaliśmy jednak, że spróbujemy mu sprostać.
Minęło już trochę czasu od tej naszej domowej rewolucji, więc postanowiłam napisać jak to jest być rodzicem dziecka, które chodzi do "obudzonej" szkoły.
Dla mnie bardzo ciekawe było i jest doświadczenie w praktyce tego, o czym do tej pory czytałam.
Teraz, kiedy myślę SZKOŁA, kojarzę sobie takie elementy:
- młody, zaangażowany w swoją pracę wychowawca, który buduje przyjazne relacje z dziećmi,
- indywidualne podejście do dzieci i empatia - w przypadku mojej córki, nauczycielka jęz. obcego wręczyła jej zupełnie inny sprawdzian niż ten przygotowany dla reszty klasy. Dzieci uczące się w tej klasie są na nieco bardziej zaawansowanym poziomie, więc nauczycielka nie chciała dać córce czegoś, co byłoby dla niej o wiele za trudne. Podejście zgoła inne niż znane nam z wcześniejszych lat szkolnych (o skutkach kierowania uwagi na to, czego dziecko jeszcze nie umie, pisałam tutaj)
- luźna atmosfera w czasie lekcji - córka mówi, że nauczyciele nie są zestresowani, a na każdej lekcji jest wesoło.
- mniej oceniania - w poprzedniej szkole córka dostawała z niektórych przedmiotów 3 lub 4 oceny miesięcznie. Teraz zdarzają się przedmioty, w których ma dwie oceny na semestr. Jest także mniej kartkówek i sprawdzianów.
- niemal brak prac domowych - jest więc czas wolny na własne sprawy, na spotykanie się z koleżankami, a także na spokojne przeczytanie lektury czy przygotowanie się do sprawdzianu.
- brak dzwonków sygnalizujących początek i koniec lekcji. Na pytanie skąd dzieci wiedzą, że lekcja ma się zacząć, moja córka odpowiedziała, że nauczyciel wchodzi do sali i już wiadomo, że to koniec przerwy ;-). Jeżeli w planie są np. dwie lekcje "pod rząd" z jęz. polskiego czy matematyki, to nauczyciel może dowolnie rozmieszczać przerwy, biorąc pod uwagę to, czy dzieci są zmęczone czy skupione.
Jak pobyt i nauka w takiej szkole wpływa na córkę?
Obserwuję ją i widzę, że odzyskała radość i wiarę w siebie. Na pytanie, co tak naprawdę jest dla niej najbardziej wspierające, odpowiada że atmosfera w szkole - i chodzi tu zarówno o relacje pomiędzy dziećmi z klasy, jak i relacje z nauczycielami.
Zauważyłam też zwiększone zaangażowanie mojej córki, jeśli chodzi o naukę. Nagle okazało się, że niezwykle ciekawym przedmiotem jest historia, której wcześniej nie lubiła. Wszystko dlatego, że lekcje prowadzi pasjonat tego przedmiotu. Córka wraca ze szkoły i pokazuje mi historyczne filmiki na youtube, a przy kolacji inicjuje rozmowy w stylu: a co sądzicie o drugiej wojnie światowej? Ostatnio przeprowadziła nawet długą rozmowę z dziadkiem, który w czasie wojny miał mniej więcej tyle lat, ile ma teraz ona. Była ciekawa co on wówczas robił i jak zapamiętał ten okres swojego życia...
Ktoś mógłby powiedzieć, że taka szkoła nie ma nic wspólnego z "prawdziwym" światem, w którym nie ma miejsca na życzliwość czy empatię. I że robię dziecku krzywdę, chowając je pod kloszem i pokazując coś, czego nie doświadczy, będąc dorosłym człowiekiem. No cóż, świat jest taki, jakim go tworzymy, a ja jestem przekonana, że dzieci otoczone życzliwością i empatią, zyskują wewnętrzną siłę. Współczesna neurobiologia wskazuje właśnie te czynniki, jako sprzyjające rozwojowi dzieci - pisałam o tym tutaj oraz tutaj. Wbrew temu, co sądzi wiele osób, stosowanie wobec dzieci systemu opartego o ciągłe ocenianie ich umiejętności i zachowania, nie jest wzmacnianiem dzieci, ale raczej ich osłabianiem. Wiele razy słyszałam, że w ten sposób przygotowuje się dzieci "do życia" - owszem, przygotowujemy je do sprawnego poruszania się w wyniszczającej grze, jaką jest trójkąt dramatyczny (więcej o tej grze tutaj). Pytanie, czy właśnie o taki rodzaj przygotowania nam chodzi?
Jeżeli chodzi o mnie, to chcę dać mojej córce mocne fundamenty. Chcę, aby właśnie teraz była otoczona życzliwymi, empatycznymi ludźmi, z którymi spędza przecież większość część dnia. Wierzę, że to ją wzmacnia i pomaga budować poczucie własnej wartości oraz wiarę w siebie. Wierzę także, że wyposażona właśnie w takie "zasoby", będzie mogła łatwiej poradzić sobie z trudnymi sytuacjami, które pojawią się w jej życiu. Dlatego oceniam naszą domową rewolucję jako dobrą inwestycję w rozwój mojej córki, a po cichu marzę o tym, żeby wszystkie dzieci miały możliwość trafienia do szkół, w których nauczyciele świadomie odchodzą od pruskiego drylu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz